Autor Wiadomość
Cynober
PostWysłany: Pią 14:45, 21 Lip 2006    Temat postu:

spoko spoko Very Happy niepogadać

Ale podsumowałaś mnie nieźle kobieto ^^ dobra mniejsza
Chantal
PostWysłany: Pią 14:35, 21 Lip 2006    Temat postu: c.d.

Gwiazdy śmigały im przed oczyma bardzo szybko. Wiatr niemiłosiernie świtał koło uszu.
-Astarael! Niedobrze mi! – Wrzasnęła Chantal.
-Wytrzymasz. – Odpowiedział jej Upadły Anioł, robiąc nagły zawrót.
-Nie wytrzymam! – Zatkała sobie ręką usta.
Astarael chcąc nie chcąc musiał wylądować. Dziewczyna szybko wyrwała się z uścisku i pobiegła w pobliskie krzaki.
Cynober rozglądał się podejrzliwie. Nigdy wcześniej tu nie był. Mimo iż wiał wiatr, woda w pobliskiej rzece stała. Tak samo wielkie drzewa stały pionowo, nie szemrając między sobą. Trawa wydawała się być z lodu, gdyż przy każdym kroku, wydawała z siebie głuchy trzask. Jednak nadal była cała. Gwiazdy jakby zniknęły. Widać było jedynie wielki księżyc nad urwiskiem, pełnym wody. Woda była jednak dziwna. Miała kolor krwi.
Cynober podszedł do urwiska i usiadł na nim. Spojrzał w dół. Krwiste jezioro było 100m pod jego nogami. Zgrabnym ruchem ręki wyczarował płonącą pochodnię. Nie zdążył jej wbić w ziemię, gdyż Astarael zgasił ją, podmuchem skrzydeł.
-Nie zapalaj ognia! – Szepnął. – Obudzisz je!
-Kogo? – Zapytał Cynober nachylając się nad jeziorem.
-Przyjrzyj się… - Zaśmiał się lekko Astarael.
Nachylił się jeszcze bardziej. Zmrużył oczy i wstrzymał oddech. Coś pływało na idealnie prostej tafli. To była…
-Ręka! Ludzka ręka! Tutaj są Ekronusy? – Niedowierzał.
Astarael kiwnął lekko głową. W tej samej chwili przyszła do nich Chantal. Była jeszcze bledsza niż zwykle.
-Na co się tak gapicie? – Zapytała.
Cynober nadal wpatrywał się w jezioro. Chantal usiadła obok niego. Pstryknęła palcami i zapaliła mały ognik.
-Nie zapalaj! – Szepnął Cynober i zgasił ognik. – Ekronusy tu są.
-A co to? – Zapytała i popatrzała w jezioro.
-Ekronusy są trupami, które „konserwują się” w krwi. Gdy tylko zobaczą trochę ognia, ożywają i zabijają wszystkich wokoło. – Powiedział Astarael.
Chantal wychyliła się. Wiatr zawiał mocniej. Straciła równowagę, ale w ostatniej chwili ją odzyskała. Zapłonęła rumieńcem i wstała. Otrzepała płaszcz z liści i stanęła prosto.
Cynober nie zwracał na to wszystko uwagi.
Astarael popatrzał jej w oczy. Podszedł bliżej. Uśmiechnął się i sięgnął ręką ku jej włosom. Wyjął z nich patyczek.
-Patyczek… heh… - Powiedziała nieśmiało.
-Patyczek… - Wyszeptał i objął ją w pasie. Przybliżył jej czoło do swojego. Objął ją i siebie szczelnie skrzydłami.
-Co… co chcesz zrobić?
-Porozmawiać. – Powiedział Astarael – Słuchaj, jest kilka rzeczy, które musisz spełnić, aby dostać szkolenie od klanu mojej rodziny.
-Jakie?
-Po pierwsze musisz wykazać się determinacją, i to nie małą. – Westchnął. – Po drugie, musisz mieć poparcie od któregoś członka. W tym przypadku masz już ode mnie. Po trzecie… - Tu przestał mówić.
-Tak?
-Musisz być dziewicą. – Dokończył.
Chantal znów spłonęła rumieńcem.
-O to się nie martw… - Powiedziała cicho.
Dotknęła szyi Astaraela. Spojrzała mu w oczy. Ten uśmiechnął się lekko. Dziewczyna położyła całą dłoń na jego szyi. Zbliżyła się i pocałowała go.
Astarael rozłożył skrzydła. Wziął dziewczynę pod jedną rękę. Cynobera pod drugą i znów wzbił się w powietrze.
c.d.n.
Chantal
PostWysłany: Pią 13:40, 21 Lip 2006    Temat postu: Black Angel mission

Gwieździste niebo nie wskazywało na żadną awanturę tego wieczoru. Było ciemno i chłodno jak na lipcowy wieczór. Karczma, która stała w środku lasu, była jednak zawsze ciepła i przytulna dla przybyszów.
Karczma pod Dziką Róża była zawsze oblegana przez ludzi różnych ras. Dochodziło tutaj do różnych bójek i sprzeczek, lecz nadzwyczaj rzadko. Lokal był cały z drewna. Nieliczne elementy oświetlenia, które były żeliwne.
Przy jednym ze stołów siedział dość nietypowy Gość. Był wysoki, miał długie włosy, koloru jasnego brązu i niebieskie oczy. Jegomość miał bardzo mizerną tuszę. Ubrany w skórzany płaszcz do kostek, czarne spodnie, koszulkę i bandanę na szyi nie zwracałby niczyjej uwagi, gdyby nie fakt, iż posiadał skrzydła. Wielkie, czarne skrzydła, skulone przy plecach. Pióra z owych skrzydeł trzepotały cicho przy każdym podmuchu wiatru. Przybysz siedział sam i w ciszy popijał browar.
Po kilku chwilach podszedł do niego stały bywalec karczmy. Uśmiechnął się.
-Można? – Zapytał.
-Oczywiście, proszę… - Odpowiedział skrzydlaty mężczyzna zimnym, jak owa noc głosem.
Mężczyzna usiadł. Jego półdługie włosy, koloru ciemnego blond pofalowały. Mężczyzna miał na sobie Brązowe spodnie ze skórzanym pasem. Do pasa przypięty był miecz. Miał również płaszcz do połowy ud, koloru czarnego. Założył włosy za ucho, które przedtem zakrywały oczy. Oczy koloru krwisto czerwonego.
-Nazywam się Cynober. – Czerwonooki podał rękę.
-Astarael… - odwzajemnił uścisk ręki i lekko się pokłonił.
Cynober podparł głowę ręką i wpatrywał się w Astaraela. Uśmiechnął się lekko.
-Pierwszy raz tutaj?
-Tak… miłe miejsce… - Ścisnął w ręce kufel z piwem. – Ciekawe towarzystwo…
-Nie przeszkadza ci to, że wszyscy się patrzą? – Powiedział szybko Cynober.
-Nie… - Odpowiedział niezrażony pytaniem. – Przyzwyczaiłem się, że ludzie się na mnie patrzą… taka dola Upadłego Anioła… czyż nie?
-Jesteś Upadłym Aniołem? – Niedowierzał Cynober. – Ja jestem Mrocznym Elfem … nie wiem jak to jest, kiedy się gapią. Tutaj jest dużo takich jak ja.
Siedzieli chwilę w ciszy, przełykając piwo. Nagle, drzwi karczmy otwarły się gwałtownie, lecz cicho. Postać była długim płaszczu, którego kaptur zasłaniał twarz a dół, sunący się po ziemi niczym jedwab kusił, tak samo jak słodki zapach perfum postaci. Spod kaptura wylewała się fala długich po pasa, czarnych jak noc włosów.
Usiadła niedaleko Cynobera i Astaraela. Wysunęła ręce z kieszeni. Zgrabnymi, bladymi dłońmi z czarnymi paznokciami zsunęła kaptur. Była wprost piękna. Była bardzo blada i miała niemal, że białe oczy. Uśmiechnęła się tylko lekko a barman już był przy niej. Łasił się i zalecał, lecz oczy dziewczyny były nadal zimne.
-Kim ona jest? – Zapytał Astarael z czystej ciekawości.
-To Chantal. Przychodzi tu, co dzień o tej godzinie. Od równego tygodnia. Tyle razy próbowałem z nią rozmawiać… zdradziła mi tylko swoje imię. – Westchnął Cynober.
Astarael nic nie powiedział. Spojrzał spokojnie w stronę dziewczyny. Po chwili ta zwróciła na niego uwagę. Stanęło się coś dziwnego. Uśmiechnęła się lekko.
-Jak… jak to zrobiłeś??? – Dziwił się Cynober.
-Nie wiem… wydaje mi się, że ją znam… - Wstał.
-Gdzie idziesz??
-Do niej… - Powiedział.
Skulił jeszcze bardziej swoje skrzydła, nie chcąc nikogo potrącić. Jego twarz nie miała żadnego wyrazu. Ukłonił się lekko.
-Witam… nazywam się Astarael…
-Chantal… - Usłyszał najbardziej aksamitny głos dotąd.
-Można? – Zapytał.
-Oczywiście… - Znów się lekko uśmiechnęła. – Skąd jesteś? Masz pasjonujące skrzydła…
-Pochodzę z nikąd. Jestem Upadłym Aniołem… - Mówił zimnym głosem.
-Ciekawe… - Długimi, smukłymi palcami objęła swoją szklankę z drinkiem.
-A Ty skąd jesteś? Mam dziwne wrażenie, że skądś cię znam…
-Jest takie miejsce na ziemi. Nikt nie może go zlokalizować, gdy już go opuści. Tam można się tylko urodzić. Drzewa są czarne, domy, trawa. Tylko niebo jest białe. Nigdy nie ma słońca… pasjonujące miejsce, ale nie do życia na dłuższą metę. Ma jedną wadę…
-Jaką? – Zaciekawił się Astarael.
-Gdy się je opuszcza, do ciała dostaje się demon… adekwatny do czynów tam dokonanych i sposobu bycia. Mój jest dość niesforny. – Uśmiechnęła się. Miała idealne, białe żeby.
Do Chantal i Astaraela dosiadł się Cynober. Podał rękę dziewczynie, po czym delikatnie ją pocałował w rękę.
Stało się coś dziwnego. Oczy zaświeciły jej fioletem. Kły trochę się wyostrzyły a włosy zaczęły falować – jakby były w wodzie. Mówiła zmienionym głosem.
-Cynoberze… synu Korwina i Rebecki… Ty, który powinieneś opiekować się siostrą, wyjechałeś! Zostawiłeś swój obowiązek! Teraz niedokończone sprawy przybyły do ciebie…
Dziewczyna opadła bez sił w ramiona Astaraela.
-Mieszkam na Grunwaldzkiej przy parku… bądź tam jak najszybciej… - Wziął dziewczynę na ręce i wyszedł z karczmy. Tak rozwinął potężne skrzydła i poleciał do swojego mieszkania.
Ułożył dziewczynę na swoim łóżku. Było dość skromne gdyż Astarael prowadził skromne życie. Usiadł przy niej na ziemi i zaczął medytować. Mówił przy tym jakieś skomplikowane formułki. Po jakichś 15nastu minutach dobiegł Cynober. Bez pukania wszedł do mieszkania i stanął nad dziewczyną.
-Wiesz, o co jej chodziło? – Zapytał Astarael.
-Tak… to moja młodsza siostra. – Westchnął. – Odszedłem z Ralu, gdy była malutką dziewczynką… wiesz… rodzice… presja… chcieli ze mnie zrobić zakonnika.
-Rozumiem. Usiądź naprzeciw. Jeżeli naprawdę jesteś jej bratem to powinna się obudzić po tym…
Astarael wstał i podszedł. Wziął do ręki dłoń Cynobera. Szybkim ruchem wyjął scyzoryk kieszeni i przeciął mu nadgarstek.
-Ał, człowieku! To boli! – Wrzasnął, ale miał uśmiech na twarzy.
-Czystości krwi rodu… pozwól ocucić zbłąkana duszę… - Pierwsze słowa powiedział wyraźnie, ale resztę już tylko w myślach.
Po chwili krew nabrała fioletowego koloru. Astarael otworzył usta dziewczynie i wlał ciecz do jej ust. W tej samej chwili się ocknęła. Momentalnie usiadła do pionu i łapczywie nabierała powietrze. Rozglądała się nerwowo.
-Gdzie jesteśmy…? – Pytała drżącym głosem.
-U mnie, nic się nie martw. – Powiedział znów chłodno. – Czemu nie powiedziałaś Cynobrowi od razu, że jest twoim bratem? – Zapytał.
-Nie wiem… - Miętosiła w rekach róg koca. – Chyba się bałam… jak go zobaczyłam po tych latach. Wróciły wspomnienia. Ojca, który klną na Cynobra… - Po jej bladych policzkach popłynęły dwie łzy, koloru lazurowego.
W Astaraelu, który zazwyczaj był bardzo stanowczy i zimny, obudziło się coś, na wzór współczucia. Podszedł do dziewczyny i obtulił ją skrzydłami.
-Nie płacz. Cynober się tobą zaopiekuje… już moja w tym głowa. – Na jego kamiennej twarzy, od ponad 10 lat, pojawił się szczery uśmiech.
-Te, Astarael… nie podwalaj się… - zażartował Cynober.
-Ostatnim razem jak żartowałem, to towarzysz wylądował w szpitalu… - Powiedział znów zimnym tonem.
Cynober przełknął głośno ślinę.
-Zostawię was samych… - Dokończył, po czym wyszedł do drugiego pokoju.
Przez chwilę rodzeństwo siedziało cicho. Chantal nadal miętosiła róg kołdry, wlepiając oczy w sufit, a Cynober miał spuszczoną głowę.
-Co u Cloud’a? – Zapytał w końcu zupełnie spokojnym tonem. – Nadal się uczy?
-Cloud… nie… - Zaczęła. – Odszedł. Ale słyszałam, że on ma demona Czarnego Smoka.
-Nie jest najgorzej. – Westchnął. – Jakiego tobie dali?
-Białego Wilka… jeden z najgorszych. Nie wiem jak ty to zrobiłeś, że nie masz demona. – Podniosła wzrok i popatrzała mu w oczy.
Cynober wstał z podłogi i usiadł na łóżku obok siostry. Ostrożnie chwycił ją za rękę.
-Ja też nie wiem. Może moim przeznaczeniem jest, co innego? Życie Mrocznego Elfa nie jest łatwe.
Chantal podniosła się trochę i otwarła szeroko oczy ze zdumienia.
-Mroczny Elf? Jak tego dokonałeś!? – Niedowierzała. – Przecież żeby się nim stać…
-Trzeba wykazać się determinacją i obeznaniem z Księgą Elfów. – Dokończył Cynober.
Rodzeństwo rozmawiało o swoich przejściach. O tym jak im się żyje, jak mieszkają. Bardzo przyziemne prawy. Wtem do pokoju wpadł Astarael. Był strasznie blady, a na rękach miał krwiste ślady polane czarnym woskiem.
-Co do diabł… - Zaczął Cynober.
-Źle się dzieje… - Mówił jeszcze zimniej niż zwykle i jakby z lekką nutą przerażenia. – Ona jest bronią… trzeba na nią uważać. – Wskazał głową na Chantal.
-Jak to bronią? O co ci chodzi? – Zupełnie zgłupiała. – Szwędam się po świecie od paru miesięcy i jeszcze nikt mi nie mówił, że jestem bronią!
-Kobieto, wiesz, co twój demon może zrobić, gdy tylko zechce??? – Wrzasnął Astarael. – Biały Wilk oznacza destrukcję! Jeżeli nie nauczysz się nad nim panować, on zapanuje nad tobą. Wtedy czeka cię tylko jedno… - Westchnął.
Cynober siedział w otwartą buzią. Patrzył tępo na zmianę na Astaraela i na siostrę. Ręce mu opadły.
-Astarael, co ty masz na myśli? – Powiedział w końcu chrapliwym głosem. – Chcesz jej coś zrobić?
-Nigdy w życiu! – Machnął skrzydłami. – Zabiorę was w moje strony. Moja rodzina w całości należy do klanu Arratti. Nauczą ciebie i Chantal panować nad jej demonem. Znajdą jego dobrą stronę i wyszkolą…
-Podchodzi mi to pod mnichów shinobi… - Zażartował Cynober. – Kiedy tam się wybierzemy?
Astarael popatrzał na wielki, stary zegar, który wisiał na ścianie. Podszedł do okna i wystawił za nie rękę. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Bez słowa wyszedł przed dom.
Chantal i Cynober popatrzeli na siebie i wybiegli za nim.
Była chłodna noc. Drzewa zdawały się cicho szeptać do siebie. Niebo było czyste i gwieździste. Księżyc podejrzanie chował się za jedyną chmurką na niebie.
-Gdzie on jest? – Szepnęła Chantal.
-Nie wiem… gdzieś musi… - Odpowiedział jej brat.
W tej samej chwili z gałęzi drzewa, bez ostrzeżenia wyleciał Astarael. Chwycił ich pod pachę. W sekundzie odbił się od ziemi. Mocno machnął skrzydłami. Kruczoczarne włosy Chantal zlały się z niebem…
c.d.n….[/b]

Powered by phpBB © 2001 phpBB Group